sobota, 9 marca 2013

5.


Jane

        Siedziałyśmy z Lily na ławce przed domem. Jej długie, blond włosy rozwiewał wiatr. Obie byłyśmy już dorosłe. Rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się i zajadałyśmy się naszymi ulubionymi poziomkami. Jednak w oddali stała jakaś postać. Nie widziałam jej twarzy, nie mogłam nawet dostrzec w co jest ubrana. W pewnym momencie zaczęła się do nas zbliżać. Już wyciągała rękę w stronę Lily, gdy rozległo się głośnie pukanie do drzwi. Poczułam lekkie szarpnięcia i ocknęłam się.
       Ktoś walił do drzwi. Każdy z nas wyciągnął broń, a chłopaki poszli otworzyć. Stali tam                                   z wycelowanymi pistoletami, a ja kawałek dalej ze swoim czekałam na rozwój sytuacji. Kate zostawiliśmy        w pokoju. W końcu otworzyli drzwi, a do domy wpadła przestraszona Sandy.
-Chyba mnie śledzili. Zabierajcie rzeczy.
-A gdzie niby mamy iść? - odezwał się Patrick.
-Wiecie gdzie jest opuszczony magazyn? - pokiwaliśmy twierdząco - Dobra. Tam na razie ukrywają się niedobitki, których nie zgarnęli. Niedługo ma się organizować ruch oporu.
-Ale podobno miałaś nam załatwić fałszywki. -wspomniała jej Kate.
-I mam je. Ale boję się, że jak zaczną coś dogłębniej sprawdzać, to jesteśmy skończeni - podała nam dużą, szarą kopertę - tu macie wszystko. Dowody, paszporty, prawa jazdy, różne inne dokumenty. Powinno wystarczyć.
-Dzięki - powiedziałam - Ale czy ktoś nie powinien zmienić danych w bazie?
-Powinien. Ale nic mi o tym na tę chwilę nie wiadomo. Macie coś do jedzenia?
-Jasne, weź sobie.
       Podczas gdy Sandy wyjadała nam zawartość lodówki, a trzeba przyznać, że miała apetyt, my zapoznawaliśmy się z nowymi tożsamościami. Od tej chwili nie byłam już osiemnastoletnią Jane Fanick, ale dwudziestoletnią Fancy Trust. Evan i Kate nadal pozostawali rodzeństwem, ale teraz byli to David i Olivia Johnson - dwudziestodwulatek oraz dziewiętnastolatka. A Patrick stał się dwudziestojednoletnim Robertem Witnessem.
       Każde z nas przeglądało nowe dokumenty, jednak mimo że chcieliśmy tych zmian, one teraz nie chciały zagościć w naszej świadomości. Zmieniało się wszystko, nawet adres, a w przypadku rodzeństwa - miasto, z którego pochodzili. Nie oznaczało to jednak tak szybkiej wyprowadzki z mojego domu, o czym chyba wszyscy pomyśleliśmy, bo na każdej twarzy zagościł cień uśmiechu. No może oprócz Kate.
-Odpowiadają wam nowe tożsamości? - zapytała Sandy, która widać było, że pochłonęła nawet nasze najlepsze smakołyki. Miała trochę czekolady na twarzy i musztardę w kąciku ust. Zaczęliśmy się z niej śmiać, ale ona nie wiedziała o co nam chodzi. Wtedy Evan wskazał jej  na swojej twarzy miejsca, w których była brudna, a ona pobiegła do łazienki. Wróciła po chwili, a my nadal się śmialiśmy.
-Dobra koniec. Odpowiedzcie na moje pytanie, a nie. - odparła udając obrażoną.
-Ale fajnie wyglądałaś. - odpowiedział jej Patrick z uśmiechem na ustach.
-I po co ja wam to załatwiałam... Dobra mówcie, bo się spieszę, a muszę wam jeszcze załatwić miejsce                    w magazynie.
-Zostajemy. - oznajmiłam.
-Słucham? - zdziwiła się.
-Zawsze możemy powiedzieć, że wprowadziliśmy się tu, bo wygoniono nas z naszych domów, albo wymyślić coś innego - chciał ją przekonać Evan.
-Kate, chcesz pozwolić na to? Chcesz żeby was zabrali i zamordowali? - wiedziała, że Kate najbardziej się boi, ale nie wahała się użyć tego argumentu - Tam będziecie bezpieczni.
-Sandy, my już podjęliśmy decyzję. Zostajemy. - spojrzała na mnie z wyrzutem i wyszła trzaskając drzwiami. Nie przejęliśmy się tym zbytnio, no może poza Kate. Byliśmy jednak osobami, które potrzebowały kontaktu z innymi, dlatego postanowiliśmy wyjść z domu. Przepakowaliśmy plecaki i powkładaliśmy do nich kilka zmian bielizny, jedzenie typu konserwy, jakieś suszone mięso, krakersy i wszystko inne co miało się jak najdłużej nie popsuć oraz kilka butelek wody. Każdy z nas znalazł też miejsce na amunicję, a tą która się nie zmieściła zostawiliśmy w worku, po czym wszystkie bagaże zakopaliśmy pod drzewem za domem, gdzie                  w każdej chwili, nawet w środku nocy, mogliśmy przyjść i wszystko odkopać. Schowałam jeszcze do kieszeni mojej skórzanej kurtki kilka zdjęć. Skoro wszystko szykowaliśmy z przekonaniem, że możemy tu nie wrócić, wolałam wszystko co najważniejsze mieć przy sobie. Założyłam jeszcze swoją zimową kurtkę                   i glany, po czym przyszło mi czekać na resztę, która jeszcze dłuższą chwilę zastanawiała się, czy wszystko przygotowaliśmy. Dla mnie najważniejsze było posiadanie dokumentów i broni przy sobie. W końcu stwierdzili, że są gotowi i mogliśmy udać się przed siebie.
       Już samo wyjście z domu było przytłaczające. Opuszczone domy, gdzieniegdzie trup, ludzie ze strachem wymalowanym na twarzy. Moje kolorowe osiedle w jednej chwili zamieniło się nie w szare, ale wręcz czarne miejsce. Brakowało dawnej radości, nigdzie nie było słychać rozmów, śmiech dzieci gdzieś znikł. Wolałam nie myśleć, jak to wszystko będzie wyglądało, gdy wojna potrwa trochę dłużej.
       Podczas już godzinnego spaceru zdąrzyliśmy zauważyć wiele zmian. Pozamykane sklepy, targowisko, na które musieli przenieść się sprzedawcy, aby jakoś przeżyć, żołnierze na każdej ulicy i w każdym zakamarku. Pilnowali nawet każdego stoiska na targu i legitymowali wszystkich potencjalnych klientów. Niestety wraz z dojściem do centrum miasta, sytuacja pogarszała się coraz bardziej. Żołnierzy jeszcze więcej, ogłoszenia władz okupanta i afisze, na których były wypisane nazwiska poszukiwanych oraz zmarłych. Zatrzymywaliśmy się przy każdym z nich, szukają nazwisk naszych rodziców. Nie znaleźliśmy ich, co mogło być zarówno dobrym, jak i złym znakiem. Potem zaczęliśmy przeglądać listy zaginionych. I wtedy ujrzeliśmy nazwisko Kate i Evana i ich imiona. Złapał mnie za rękę i spojrzał w moje oczy, a jego były wypełnione strachem i troską. Kate była bliska płaczu. Staliśmy tak i niepotrzebnie zwracaliśmy na siebie zbytnią uwagę. Wtedy Kate podeszła do mnie i uderzyła w twarz. Bolało jak cholera.
-A mogliśmy iść z Sandy! - krzyczała na mnie - Ale ty jak zwykle musisz wszystko popsuć. Uwielbiasz to robić. Zabierasz nas od mamy, a ona ginie przez ciebie.
-Kate... - odezwał się Evan. Ja cały czas stałam nieruchomo wpatrując się w nią z osłupieniem.
-Nie przerywaj - odpowiedziała. - Niech wie jaki błąd popełniła. Że to przez nią ją straciliśmy. - tego było za wiele. Ja swoją też straciłam. Nie wiedziałam o niej nic, a jednak nie miałam do nikogo pretensji. Zaczęłam biec, nie zwracając uwagi gdzie. W głowie miałam tylko jej słowa. W pewnym momencie zderzyłam się z kimś. Spojrzałam w górę i zauważyłam ponurą twarz obcego żołnierza.
-Dokąd to nam tak spieszno? - zapytał - A może uciekamy przed kimś?
-Nie uciekam. - głos mi się trząsł.
-No to gdzie?
-Och, Fancy tu jesteś! - krzyknął Patrick - Myślałem, że cię nie dogonię.
-Dokumenty poproszę. - strażnik był lekko zdenerwowany. Podaliśmy mu sfałszowane dokumenty. Wziął je, przeczytał na głos nasze nazwiska i zaśmiał się. Patrzyliśmy się z Patrickiem, raz na siebie, raz na niego,                 a na naszych twarzach malowały się zaskoczenie i strach.
-Pójdziecie ze mną. - ton jego głosu był władczy, wyniosły.
-Czy to coś ważnego? Myślę, że nic złego nie zrobiliśmy.
-Panie Witness, nie obchodzi mnie co pan myśli. Macie iść za mną.
-Ale nie możemy chociaż porozmawiać? - zapytałam.
-Poruczniku Jason! - zawołał strażnik. I wtedy pojawił się młody chłopak, który podszedł do mnie, wyciągnął coś z kieszeni, przystawił mi do odcinka lędźwiowego i moje ciało przeszył przeraźliwy ból. Nie mam pojęcia, czy krzyczałam, ale na chwilę straciłam straciłam oddech. W ostatniej chwili usłyszałam śmiech żołnierza i poczułam jak Patrick mnie łapie. A potem była ciemność...

Evan

       Fakt, Kate może była denerwująca i czasem przeginała, ale teraz to już przeszła samą siebie. W końcu Jane chciała nas ochronić, pomóc. Zawsze taka była, ale chyba jej nie doceniałem. Kazałem Patrickowi biec za nią. Ja w tym czasie zająłem się moją siostrą.
-Zgłupiałaś? Ona chciała nas chronić.
-Ale mama nie żyje przez nią. Teraz nas szukają!
-I co z tego? Mamy gdzie się schować.
-Mielibyśmy. Ale ona głupia nie chciała iść z Sandy. A wy się z nią zgodziliście. Jak zwykle...
-Siostra jesteś beznadziejna.
-Aż tak ją kochasz? - niby proste pytanie, a mnie zagięło. Jane była dla mnie ważna, ale czy ją kochałem. Chyba nie. Albo tak. Nie wiedziałem. Wtedy tylko liczyło się żeby Patrick ją znalazł.
       Nie musieliśmy czekać długo, aby usłyszeć przeraźliwy krzyk Jane i Patricka wykrzykującego jej imię. Jej prawdziwe imię. Od razu moje nogi poderwały się biegu. Kierowałem się instynktownie w stronę krzyku. Chyba nigdy nie biegłem tak szybko. Nie zważałem na nic. Byłem już prawie na miejscu, kiedy zauważyłem żołnierzy wrzucających Jane do samochodu i wciskających do niego Patricka. Dotknąłem pistoletu, ale zdałem sobie sprawę, że nie jestem w stanie nic zrobić, gdyż obok stał patrol. Czułem się taki bezsilny. Jak nigdy. Stałem w miejscu, tępo wpatrując się w miejsce, w którym stał ten cholerny samochód. Po jakimś czasie, nie wiem jak długim zjawiła się Kate. Ale dopiero jej silne uderzenie mnie w twarz, zwróciło moją uwagę. Patrzyła na mnie z tą swoją udawaną troską.
-Co się stało? - zapytała.
-Wzięli ją.
-Kogo?
-Kate, czy ty nic nie rozumiesz? Nie ma jej. Porwali ją. Zabili. Uwięzili. Nie wiem. Po prostu ją zabrali!
-Znajdźmy ją.
-I co myślisz, że to takie proste?
-Nie. Ale nie pozwolę ci tak siedzieć i się zadręczać.
-Czyżby moja mała siostrzyczka miała uczucia? - zapytałem z ironią.
-Wiesz co, mam dosyć. Nie odejdę od ciebie, ale skoro ty nie liczysz się z moim zdaniem i moimi uczuciami, to nie licz na mnie.
       W tamtej chwili nie obchodziło mnie co ona mówi. Nie było przy mnie Jane. Nie wiedziałem co z nią. Liczyło się tylko, aby ją odzyskać. Nie wiedziałem jak, kiedy, z kim, gdzie. W sumie to wtedy nic nie wiedziałem. I chyba dlatego po powrocie do domu położyłem się na jej łóżku i łzy popłynęły z moich oczu.

      Trochę dłużej, ale nie wiem, czy lepiej. Mam nadzieję, że pisanie z dwóch lub więcej perspektyw będzie lepsze niż jednej. I ciekawsze. ;)

4 komentarze:

  1. Widzę, że nie masz jeszcze komentarza oceniającego twoje pisanie, więc będę pierwsza. ;)
    Zaczynając od błędów, to proponuję Ci poprawić rozdział 1. Czyta się go źle i można się pogubić. Czasami dajesz też niepotrzebne entery. Podoba mi się to, że robisz akapity, ale jeszcze lepiej byłoby gdybyś wyjustowała cały tekst. I może jakoś spolszcz ten napis na nagłówku, bo on naprawdę nic nie mówi.
    W rozdziale czwartym piszesz, że zastrzelili kilku żołnierzy. Dziewczyna miała pierwszy raz pistolet w ręce i od razu trafiła w serce? Żadne z nich nie przeżywało tego, że zabili człowieka? Następnie wyprawili mały pogrzeb bratu Patricka. Serio nikt nie zawiadomił innych żołnierzy, że doszło do strzelaniny?
    Tę gorszą część mam za sobą, więc teraz trochę pozytywów. :)
    Podoba mi się Twój pomysł na to opowiadanie. Jest w nim coś, co mnie wciągnęło i już zostanie ;). I tak, lepiej jest, gdy rozdziały są dłuższe. Przecież nie musisz publikować ich codziennie, nie? Co do dwóch perspektyw, to jest ciekawe rozwiązanie, chociaż niekiedy trzeba z tym uważać.
    To tyle. Myślę, że się nie zrazisz tym, co napisałam i będziesz pisać dalej, bo trening czyni mistrza. :)
    Pozdrawiam, Allz

    PS. Mała rada: gdy piszesz staraj się wczuć w rolę głównego bohatera, 'przenieś się' do jego świata. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zrażę się.;) Chyba pierwszy raz cieszę się z takiej krytyki, więc dzięki ci wielkie za nią. ;) Jak tylko będę miała trochę więcej czasu postaram się poprawić wszystko, łącznie z treścią. Z pewnością będę pisała dalej, ale wezmę twoje rady pod uwagę. ;)

      Usuń
  2. podoba mi się :> Serio, zaciekawiłaś mnie. Mogłoby być trochę więcej opisów uczuć, ale ogólnie jest w porządku ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Też jestem za większą ilością opisów uczuć, ale czasami i literaci są w nich skąpi... Takie pole dla wyobraźni

    OdpowiedzUsuń