sobota, 25 maja 2013

10.


Jane
                Ciemność. Ból. Krew. Moczu. Krzyk. Wrzask. Ogień. Woda. Metal. Nagość. Chcę stąd wyjść. Uciec jak najdalej. Nie patrzeć, gdzie. Nie patrzeć, w którą stronę biegnę. Stać się egoistką i biec. Przed siebie. Nie zwracać uwagi na nic. Błagam! Proszę…
                Każdy dzień był wypełniony taką myślą. Patrząc na to, co się dzieje dookoła mnie, nie pragnęłam niczego innego, jak tylko uciec. Spoglądanie na maltretowanego Patricka, którego ledwo udało im się uratować. Nie miałam pojęcia, dlaczego to zrobili. W końcu i tak planowali nas zabić. Na pewno. Na pewno chcieli to zrobić. A może rany i blizny na naszych ciałach miały nam przypominać
o tym, że oni są niepokonani? A może byliśmy zbyt słabi, aby się im postawić? Ale dlaczego to robią? Czemu nikt nam nic nie mówi? Jaki sens ma ciągłe torturowanie nas? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi…
- Jane… - wychrypiał Patrick. Jego stan się polepszał, ale i tak wyglądał strasznie.
- Co się dzieje? – Uklęknęłam obok niego. – Chcesz się napić? – Kiwnął głową, a ja podałam mu kubek z wodą. Udało mu się ją wypić. Kiedyś przynieśli nam go i rzucili w głąb celi bez słowa, a my dbamy
o niego, jakby była to najważniejsza rzecz w naszym życiu. Po części tak jest.
- Dziś twoja kolej…  - To nie było pytanie, a ledwo wyszeptane stwierdzenie. Od jego ostatniego przesłuchania minęło sporo czasu i teraz nadchodzi moja kolej.
- Mam przeczucie, że będzie to inne przesłuchanie niż do tej pory.
-Jak to? – Wpatrywał się we mnie z niepokojem.
- Może wreszcie się dowiem, o co w tym wszystkim chodzi. – Nie odpowiedział. Spuścił wzrok i bawił się nerwowo palcami. – O co chodzi?
- Boję się o ciebie. Nie chcę, żeby to się powtórzyło… Nie znowu… - to ostatnie wyszeptał. Wiedziałam, co ma na myśli. Nie chciałam przez to przechodzić, ale pewnie będę musiała.
                To było moje kolejne przesłuchanie. Jakiś strażnik przyszedł po mnie i odprowadził do jakiegoś dziwnego pomieszczenia. Na środku leżał czarny materac, a na ścianie wisiały kajdany. Wiedziałam, że będę do nich przypięta. Strażnik wepchnął mnie do środka i kazał się rozebrać. Spojrzałam na niego jak na kompletnego debila i szybko zaprzeczyłam. To mu wystarczyło, żeby wyjąć pistolet i przystawić mi go do czoła.
- Albo się rozbierasz, albo twoja śliczna mordka za chwilę zaleje się krwią. – Uśmiechnął się wrednie i popchnął na materac. Powolnie zdejmowałam ciuchy. Kiedy zostałam już w bieliźnie, strażnik zaczął się śmiać i pokazywać ręką, że mam się jej pozbyć.
- Nie chcę – powiedziałam.  – Nie zrobię tego! – W odpowiedzi usłyszałam tylko śmiech i nagle poczułam woń alkoholu. Wiedziałam kim jest ten alkoholik. Siedziałam na materacu z podkulonymi nogami i nie podnosiłam wzroku. Nie chciałam go widzieć.
- Generale, ona nie wykonuje poleceń. – Usłyszałam.
- Za chwilę wykona. Proszę wyjść.
-Tak, generale. – Odgłos zamykanych drzwi utwierdził mnie w przekonaniu, że to na pewno nie będzie zwykłe przesłuchanie. Coraz silniejszy zapach alkoholu wywoływał u mnie drżenie. Podniosłam głowię i ujrzałam Dragha, pijącego wódkę prosto z butelki. Wzdrygnęłam się, a on spojrzał na mnie i zaśmiał się.
-Podejdź tam. – Wskazał mi miejsce, gdzie powieszone były kajdany. – Albo nie. Najpierw się rozbierz.
                Wykonałam, co mówił. Z wypełnionymi wstydem oczyma, wpatrywałam się w jego. Nie wyrażały żadnych uczuć. Bez skrupułów popchnął mnie w stronę ściany i zacisnął kajdany na moich nadgarstkach. Nie pozwalał mi się skulić. Nie zwracałam już uwagi na zadawane ciosy. Bił mnie, nie oszczędzając żadnej części ciała. Żadnej. I ciągle się śmiał. Gdy mu się znudziło, odpiął mnie, położył na materacu, zdjął spodnie i zrobił to. Nie płakałam. Leżałam, nie ruszając się, nie roniąc żadnej łzy, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Po wszystkim kazał mi się ubrać i inny strażnik odprowadził mnie do celi. Stało się tak jeszcze kilka razy, ale zawsze po powrocie siadałam w kącie i dopiero wtedy pozwalałam sobie na łzy.
- Zobaczysz, wszystko będzie dobrze – pocieszyłam go.
- Chciałbym mieć twoją wiarę.
- Nie trać swojej. Może jeszcze się przydać.
                Wtedy otworzyły się drzwi, a za chwilę rozpoczęło się moje przesłuchanie. Nie wiedziałam, że zmieni ono tak wiele.

Patrick
                Siedzenie i czekanie na Jane, która prawdopodobnie znowu miała usiąść w kącie i nie pozwolić się pocieszyć lub odezwać do siebie, było przytłaczające. Czasami wolałem, żeby nas zabili, albo tylko ją. Nie musiałaby przez to przechodzić. Nie cierpiałaby. Ale szybko odganiałem te myśli od siebie. Przecież nie mógłbym żyć bez niej. Bez mojej małej siostrzyczki. Szkoda, że nie byłą nią naprawdę.
                Udało mi się jakoś dojść do drzwi i zabrać z podłogi miskę. Doskonale widziałem jak schudliśmy. Nie wyglądaliśmy jeszcze strasznie, ale blisko nam było do tego. Jednak nie zostało nam nic, tylko jedzenie tej głupiej papki i oszczędzanie wody. W końcu innego wyjścia nie było.
                Najgorsze było to, że wiedziałem, dlaczego nas tu trzymają. Powodem z pewnością nie były fałszywe dokumenty. Ale nie mogłem powiedzieć tego Jane. Załamałaby się. To by zburzyło wszystko. Sam też nie wiedziałem, czy jest to prawda.
                Przesłuchanie po jej pierwszy gwałcie. Moje rany jeszcze się nie zagoiły, a ja już musiałem siedzieć w tej samej celi, czuć smród mojego palonego ciała, patrzeć na zapijaczoną mordę Dragha, przeżywać to znowu w swojej głowie. Posadzili mnie na krześle i znowu zapięli w kajdany. Nie wiedziałem, czego się spodziewać. Pewnie jakiegoś chorego urozmaicenia.
- Dobra, gówniarzu. Musimy porozmawiać – zaczął dość spokojnym tonem. – Chyba nie jesteś na tyle głupi, żeby myśleć, że zamykamy was o te fałszywki?
- Wiem, że jest inny powód. Tylko jaki?
- To ja tu zadaję pytania! – Pociągnął łyk alkoholu z małej butelki na jego biurku i machnął ręką,                  a wtedy jego podwładny zaczął mnie bić. – Koniec, wystarczy. – Podwładny odszedł. – A ty, zamknij się i słuchaj. – Poczułem krew na twarzy.
- Jasne. – Nie miałem zamiaru się z nim kłócić. I tak nie planował mnie oszczędzać. Na pewno.
- Muszę wiedzieć, gdzie jest reszta. – Siedział na biurku i wpatrywał się we mnie tym tępym wzrokiem.
- Ale kto? Nie wiem, o kogo ci chodzi. – Jego pięść momentalnie trafiła w moją szczękę. Wyplułem krew na podłogę.
- Trochę szacunku! Gdzie oni są?
- Nie wiem. Skąd niby mam to wiedzieć? – Nie miałem pojęcia, dlaczego byłem nadal taki spokojny. Patrzenie na człowieka, który gwałcił Jane było torturą samą w sobie.
- Posłuchaj – złapał mnie za włosy i uniósł głowę – nic mnie to nie obchodzi. Muszę wiedzieć, gdzie oni są. Myślisz, że po co zamknęliśmy miasta, debilu?
- Dla kaprysu? – Nie widziałem dotąd tak gniewnego spojrzenia jak to. Było przerażające. Bałem się, że zaraz coś mi się stanie, ale on wziął tylko łyk, a raczej kilka głębszych z butelki i zaczął znowu.
- Wasi starzy, i nie tylko oni, pomyśleli sobie, że mogą na nas napaść. Co, myślałeś, że to my zaczęliśmy tę cholerną wojnę? Że to my jesteśmy ci źli?
- Tak, tak właśnie myślę! I nie mieszaj do tego naszych rodzin!
- Jakby nie byli niewinni, to byś tu kurwa nie siedział – warknął. – A teraz słuchaj. Jeśli chcesz pomóc sobie i tej małej dziwce, to słuchaj uważnie.
- Nie nazywaj…
- Zamknij się! Od kilku lat sytuacja między nami była napięta. Najważniejsze osoby i instytucje u was zaczęły myśleć, że mogą nas pokonać.
- Ale co do tego mają nasi rodzice? – Nic nie rozumiałem. Kompletnie.
- Gdzie pracowali? Wymieniaj!
- Prokuratura, wojsko, medycyna, polityka… - Nadal jednak nie miałem pojęcia, o co chodzi.
- I co, nadal nie wiesz, do czego się to sprowadza?
- Nie.
- Jesteś głupszy niż myślałem. – Pokręcił głową z niedowierzania. – Do wojny! Tak, właśnie do niej.
                Nie mam pojęcia, jak głupio musiała wyglądać moja mina, ale nie wierzyłem w to, co mówił. Nasi rodzice. Jacyś inni ludzie. Wojna.
- Czy zamknęliście miasta, aby złapać tych ludzi?
- Nieźle to wydedukowałeś, Sherlocku. To co, gdzie oni są? – Nadal nie rozumiałem, po co mu są potrzebni. My nie wystarczymy do tortur?
- Nie wiem. A nawet jeśli, chyba nie sądzisz, że ci powiem?
- Sądzę, że tak. Zaraz ktoś cię wybawi ze strachu. – Jego przebiegły uśmiech na tej zapijaczonej, obślizgłej mordzie mógł znaczyć jedno. Tak samo jak skinięcie głową.
                Momentalnie strażnik pozbył się moich butów, a w jego rękach zobaczyłem dziwne szczypce, albo kombinerki. Chwycił nimi paznokieć małego palca i wyrwał. Krzyknąłem z przerażenia. Od razu zaczęła płynąć krew. Z innymi się bawił. Lekko ciągnął, przestawał, a potem gwałtownie je wyrywał. Obaj lubowali się w moich krzykach. Krew na podłodze utworzyła ciemną i obrzydliwą kałużę. Zwymiotowałem, na widok moich stóp.
- Generale, może jakaś niespodzianka dla niego? – zapytał mój „wybawiciel”.
- Wiesz, co robić. Ja idę coś zjeść. – Wyszedł, a z daleka było słychać jego śmiech.
                Tamten odpiął mnie i kazał stać na baczność. Ból był nie wyobrażalny.
- Jeśli się ruszysz, zabiję cię. – Myślałem, że mam tylko stać, ale on zaczął mnie okładać kijem. Nie dałem rady krzyczeć. Po prostu starałem się nie upaść, a z moich oczu płynęły łzy.
                Potem, jak zwykle, wylądowałem nieprzytomny w celi.
                Wmawiali mi to cały czas. Miałem nadzieję, że tylko mi. Jane ugięłaby się. Wiem, jak bardzo przeżywała brak wiadomości od Kate i Evana. Też się o nich bałem. Oboje też tęskniliśmy za naszymi rodzinami. Może się jednak nie wszystko było stracone. Może mogliśmy jeszcze walczyć ze wszystkimi kłamstwami.
                Może…
               

      ***          
 Żyję i wracam do pisania. Chciałam napisać ten rozdział z czterech perspektyw, ale myślę, że chwila niepewności, jeśli chodzi o tamtą dwójkę, będzie lepszym rozwiązaniem. Może nawet w przyszły weekend coś opublikuję?