poniedziałek, 4 marca 2013

1.


Jane      

       Szum fal, zimne, morskie powietrze, nikogo dookoła i ja stojąca pośrodku plaży. Morze nie było moim ulubionym miejscem wypoczynku, ale przyjeżdżałam tu co roku i byłam już do tego przyzwyczajona. Nie chciałam, by ktoś mi to zabrał. Tu miałam część swojej rodziny, którą bardzo kochałam. Rozkoszowałam się więc tym powietrzem, nie wiedząc jeszcze, że robię to prawdopodobnie ostatni raz. Miałam w planach udać się jeszcze na rynek. To miejsce pokochałam od pierwszego wejrzenia. Zawsze tam chodziłam. Z kimś porozmawiałam, coś zjadłam, obejrzałam występ ulicznych artystów. To było coś co pomagało oderwać się od rzeczywistości i pozwalało uporządkować własne myśli. A moje były wyjątkowo chaotyczne... Gdy szłam już w kierunku odpowiedniego autobusu, usłyszałam dźwięk dzwonka mojego telefonu. Wyjęłam go            z kieszeni i odebrałam. Po drugiej stronie usłyszałam cichy szloch. 
-Proszę, wróć szybko do domu. - odezwała się moja mama. 
-Ale wracam za cztery dni. O co chodzi? 
-Bądź to jak najszybciej. 
       Byłam zaskoczona. Wróciłam jak najszybciej do domu mojej cioci. W autobusie starałam się nie zwracać uwagi na innych, jednak strach malujący się na twarzach podróżnych nie był trudny do przeoczenia. Miałam szczęście, że była już w domu. Prędko zdjęłam płaszcz i buty i weszłam do salonu. 
      Ciocia siedząca na kanapie i płacząca, dziennikarka w telewizji mówiąca coś o niepokoju na granicy. 
-Co się dzieje? - zapytałam dość niepewnie. 
-Wracasz dziś do domu. Spakuj się i ... - nie dokończyła. Wybuchnęła płaczem. Objęłam ją, a w duchu modliłam się o jak najszybszy powrót wujka z pracy. W końcu skończyła i położyła się. Po chwili zasnęła,                a ja poszłam się pakować. Po jakiejś godzinie usłyszałam otwierane drzwi. Wybiegłam z pokoju i udałam się do salonu. Siedzieli tam już oboje. Bali się. Nie pojmowałam jeszcze o co chodzi. Niepokój na granicy? Nigdy nie było spokojnie. Ale żeby od razu panikować? 
-Jane, spakowałaś się? - zapytał mnie wujek. 
-Tak. 
-Dobra. W takim razie jedziemy. 
      Zapakowaliśmy moje rzeczy do bagażnika i pojechaliśmy... Nie wiem gdzie. Wjechaliśmy w jakąś uliczkę i wysiedliśmy. Całą drogę nikt z nas się nie odezwał, więc nie oczekiwałam, że ktoś wyjaśni mi o co chodzi. Weszliśmy do jakiegoś budynku. Nawet nie zwróciłam uwagi na jego nazwę. Kazali mi usiąść                w poczekalni - usiadłam. Kazali czekać bez wyjaśnień - czekałam. Całą godzinę. W końcu wyszli z jakiegoś pokoju, a wujek wręczył mi jakąś kopertę. 
-To bilety i przepustka. Bez tego nie mogłabyś wyjechać. - ciocia ledwo wypowiadała te słowa.
 -Ale po co to wszystko? Przecież nic się nie dzieje... - nie dopuszczałam takich myśli. 
-Też chcę w to wierzyć. 
       Pojechaliśmy na dworzec. Dość krótko czekaliśmy na mój pociąg. Kiedy nadjeżdżał, oboje mnie przytulili. Oznajmili mi, że mnie kochają i żebym na siebie uważała. Odpowiedziałam im to samo                            i podziękowałam za wszystko. Wsiadłam do pociągu, zajęłam miejsce i zaczęłam czytać książkę. Przedział był pusty całą drogę. Gdzieś po czterech godzinach jazdy, czyli gdy byłam już w połowie drogi stwierdziłam, że muszę dowiedzieć się dlaczego ludzie zaczęli tak panikować. Otworzyłam przeglądarkę w telefonie                      i weszłam na swoją ulubioną stronę z informacjami. Powitał mnie na niej duży, czerwony nagłówek:                 NÓŻ W PLECY OD SOJUSZNIKÓW! MAMY WOJNĘ

Evan

-Brat, zostaw mi trochę! - krzyk mojej siostry wyrwał mnie z otępienia. Oddałem jej czekoladę i wróciłem do oglądania mojego filmu. Była przerwa zimowa, więc Jane była nad morzem, a rodzice Patricka,                      a właściwie jego ojciec usiłował nauczyć go kolejnych regułek prawnych. Dlatego jak zawsze zostawałem                      z moją kochaną siostrzyczką Kate i spędzaliśmy całe dnie ze sobą. Aż do znudzenia. I było tak od 13 lat.
       Gdy miałem pięć lat mojego ojca zamordowano. Nigdy nie poznałem motywu mordercy. Nigdy nie chciałem. Wystarczająco nienawidziłem go za to, że pozbawił mnie jego obecności, która w niektórych momentach była mi bardzo potrzebna. Kate nie pamiętała go w ogóle. Może lepiej dla niej. Nie cierpiała tak bardzo jak ja. Najgorzej jednak było z mamą, która nie załamała się tylko dlatego, że miała nas. Ale nie dała rady mieszkać tam gdzie to się stało. Dlatego już miesiąc później mieszkaliśmy w tym mieście. I tu wszystko potoczyło się szybko. Mama dostała pracę, ja poszedłem do szkoły, Kate zostawała z opiekunką.                           W międzyczasie poznałem Jane, a potem Patricka. Gdyby nie fakt, że bardzo brakowało nam taty i cały czas żyliśmy nadzieją, że jego śmierć była zwyczajną mistyfikacją, każdy uznałby, że z nami wszystko                         w porządku.
       Wspomnienia nigdy nie przyprawiały mnie w radosny nastrój, dlatego jak najszybciej to zakończyłem                 i wyszedłem na spacer. Ludzie byli jak przytłoczeni. Wszyscy mieli strach wymalowany na twarzy. Nigdy nie interesowałem się wiadomościami i razem z Jane zawsze byliśmy najmniej poinformowani. Planowałem to zmienić, ale jeszcze nie wtedy. 
        Spojrzałem na telefon. Była 16. Robiło się już ciemno, ale nie przeszkadzało mi to. Udałem się w stronę        
fontanny. Była mała, ale piękna. Stała na końcu jednej z mniej uczęszczanych ślepych uliczek, dlatego mało osób o niej wiedziało. I nie była zniszczona, jak większość budowli w tym mieście. 
        Gdy byłem już prawie w połowie drogi, ulicą przejechało pięć czarnych samochodów. Nie wiem, gdzie się tak spieszyli, ale ludzie uciekali przed nimi w popłochu. Sam schowałem się za jednym z murków                      i przeczekałem chwilę, a potem udałem się do domu.
        Tam mama i Kate siedziały już przy telewizorze. Też były przestraszone. Zdjąłem kurtkę i przysiadłem się do nich.
-Niepokojące wieści - mówiła dziennikarka. - Nasi jedyni sojusznicy wypowiedzieli nam wojnę. Należy podporządkować się ich rozporządzeniom i mieć nadzieję, że to wszystko szybko się skończy - koniec wiadomość.
-Powtarzają to już kolejny raz - odezwała się mama.
-Evan, jak myślisz, czy długo to potrwa? - zapytała mnie siostra.
-Nie - odpowiedziałem. - Jestem przekonany, że szybko stąd uciekną.          
       


      No to pierwszy rozdział mam za sobą. Za dużo się  w nim nie dzieje, ale mam zamiar rozwijać wszystko stopniowo. Chciałabym, aby ktoś czytał to opowiadanie, pomagał mi wyłapywać błędy itp. Ale miło mi będzie jeśli komuś się ono spodoba. ;)

2 komentarze: