sobota, 9 marca 2013

2.


Jane

       Jeszcze nigdy nie chciałam tak szybko być w domu jak w tamtym momencie. Po ośmiogodzinnej podróży dotarłam wreszcie na dworzec w swoim mieście. Tam jednak czekała mnie niespodzianka. Po wyjściu z pociągu, wszyscy zostaliśmy ustawieni w szeregu. Na niektórych twarzach malował się strach, na innych ciekawość. Inni jeszcze nałożyli maskę obojętności, tak jak ja. Pewne było tylko jedno - nikt nie wiedział co się dzieje.
       W końcu podszedł do nas jakiś strażnik i każdego po kolei wypytywał o miasto, z którego pochodził, po czym ustawili nas w dwóch grupach. Ja znalazłam się wśród osób pochodzących z mojego miasta. Nie pozwolili nam rozmawiać. Staliśmy ze swoimi bagażami. Część z nas zaczęła cicho szlochać. W końcu odezwał się żołnierz pilnujący całego zajścia. 
-Władze rozporządziły zamknięcie miast. Każdy z was zostanie teraz spisany, a jego akta oddane służbom. Osoby z innych miast trafią do specjalnego hotelu - nie podobała mi się ta nazwa - całej reszty dowiecie się później.
       Spojrzałam na drugą grupę. Wiedzieli już co się z nimi stanie,  a jednak stali dumni, nie dając po sobie poznać, że się boją. Uśmiechnęłam się do siebie. Nie łatwo będzie z nami wygrać. 
         Potem zaczęło się spisywanie. Każdy miał podać wszystkie swoje dane i swoich najbliższych. Po kilku godzinach puścili nas, a tamtych odeskortowali. 
-To się zaczęło - pomyślałam. Zabrałam swoje rzeczy i szybko pobiegłam na autobus. Pół godziny później byłam na przystanku. Ogarnął mnie strach. Pierwszy raz bałam się wracać do domu po ciemku. Odpędziłam jednak dziwne myśli i już po chwili byłam w domu.
       Gdy tylko przekroczyłam próg, mama rzuciła się mi w ramiona. Przytuliłam ją. 
-Mamo, ty nie ...
-Chodź, zjesz coś. - przerwała mi. Miała świadomość o decyzji władz.
-Mamo, a co z naszym rządem? Próbują coś zrobić? Są nabory?
-Przestań!
-Mamo wiesz, że chcę.
-Skończyłaś. Zostajesz tu, gdzieś uciekniesz. Nie wiem. Nie wstąpisz nigdzie.
-I tak to zrobię.
-Słucham? - nie zdąrzyłam jej odpowiedzieć, bo drzwi się otworzyły i do domu weszło dwóch żołnierzy. Pobiegłam w ich kierunku.
-Czy mieszka tu pani Delia Fanick?
-Tak, to ja. O co chodzi? - stanęła za mną.
-Z akt wynika, że nie jest pani rodowitą mieszkanką tego miasta. Zgodnie z decyzją rządu zostaje pani odesłana. Ma pani dziesięć minut. 
-Gdzie ją weźmiecie? Do tego hotelu? - nie odpowiedzieli. Spojrzeli tylko wściekle na mnie i pospieszyli mamę.
       Poszłam do niej i chciałam jej pomóc, ale ona tylko zaprzeczyła ruchem głowy. Usiadłam więc                      i próbowałam zachować w pamięci każdy, najmniejszy szczegół jej wyglądu. W końcu miałam jej już nigdy nie zobaczyć.
       Te dziesięć minut upłynęło zdecydowanie za szybko. Kiedy jeden z żołnierzy wszedł do pokoju, mama przytuliła mnie.
-Nie rób nic głupiego. - to były ostatnie słowa, które do mnie skierowała, po czym mężczyźni wyprowadzili ją z domu.
       Usiadłam na podłodze i patrzyłam tępo w okno. Ludzie chodzili po ulicy, śmiali się, trzymali się za ręce  Wyglądali jakby nie dostrzegali sytuacji. Zauważyłam, że z niektórych domów wyprowadzają ich mieszkańców. Wielu z nich lubiłam. Szczególnie małą Nicky, którą właśnie zabierali od matki.
-Nawet dzieci nie oszczędzają. - powiedziałam sama do siebie.
       Nagle oprzytomniałam.
-Evan! - krzyknęłam i wybiegłam z domu. 
        Evan był moim najlepszym przyjacielem. Właściwie miałam ich dwóch - jego i Patricka, ale ten drugi pochodził z mojego miasta, a cała rodzina tamtego przyjechała z drugiego końca kraju, gdy ten miał 5 lat, po śmierci jego ojca. Od tamtego czasu nasza trójka jest nierozłączna. 
       Biegłam najszybciej jak mogłam. Jego dom znajdował się zaledwie dziesięć minut od mojego, ale zdawało mi się, że mój bieg trwa całą wieczność. Na szczęście, gdy tam dotarłam zauważyłam palące się światła. Wbiegłam szybko do środka, a kiedy ujrzałam mojego przyjaciela siedzącego na swoim ulubionym fotelu, usiadłam mu na kolanach i wtuliłam się  w jego ramiona.
-Evan uciekajcie. Musicie uciekać. Do mnie. Do Patricka. Gdziekolwiek.
-Jane, ale o co chodzi. To tylko wojna. -  był w lekkim szoku.
-Oni zabrali moją mamę. Prawdopodobnie już nie żyje. Moja ciocia też. Z pewnością. Inni tak samo. - głos powoli mi się załamywał.
-Jane, kochanie, co ty mówisz? - pani Halbruck weszła do salonu.
-Słyszeliście, że zamykają miasta?
-Tak. - odpowiedzieli mi chórem.
-No właśnie. I w związku  tym osoby pochodzące z innych miast umieszczają w jakiś "hotelach".
-Czy to znaczy, że oni... - pani Halbruck nie dokończyła. Jej cichy szloch wypełniał ciszę panującą                             w pokoju. Nawet Kate, siostra Evana, słynąca z wyjątkowej gadatliwości, nie odzywała się. Stała w progu                         i patrzyła na mnie z współczuciem.
-Bierzcie walizki. Idziemy do Jane - zarządził mój przyjaciel.
-Evan, nie możemy jej obarczać takim ciężarem. - odezwała się jego matka.
-Ale do mnie już nie przyjdą, a u was mogą się zjawić w każdej chwili. 
-Ona ma rację mamo. - odezwała się Kate - Chyba chcesz jeszcze doczekać ich ślubu? - zaśmiała się                           i puściła nam oczko.
-Kate! - krzyknęliśmy we trójkę i zaczęliśmy się śmiać. Przerwał nam dźwięk parkowanego przed domem samochodu.
-Dzieci ukryjcie się. Kate wiesz gdzie.
-A pani?
-Ja muszę ich zatrzymać. - szybko ją przytuliliśmy i pobiegliśmy za Kate. Zaprowadziła nas do małej przybudówki za domem i wskazała nam małą piwnicę w podłodze. Nawet jej brat był zaskoczony. Schowaliśmy się prędko i czekaliśmy. 
      W końcu usłyszeliśmy, że samochód odjeżdża  ale baliśmy się wyjść. Patrzyłam na Kate. Była młodsza od nas o dwa lata, ale i tak bardzo dojrzała. Wiem, że była bardzo związana z matką. Evan podszedł do niej i przytulił. Patrzyłam na nich i im zazdrościłam. Ja nie miałam rodzeństwa. Nie miałam kogoś, 
z kim mogłabym to przeżywać.
-Chodźcie. - wstałam i zaczęłam mocować się z klapą.
-Gdzie? Poczekajmy, aż mama po nas przyjdzie.
-Kate zrozum. Zabrali ją. Inaczej by tu była. - spojrzała na mnie, kiwnęła głową i pomogła mi otworzyć klapę.
       Tak jak się spodziewała, zabrali panią Halbruck. Tamci spakowali najważniejsze rzeczy 
w plecaki i udaliśmy się do mnie.

Patrick

       I kolejna przerwa zimowa mijała mi tak samo. Mój kochany ojciec prokurator kazał mi wbijać sobie do głowy jakieś prawnicze regułki, twierdząc, że pójdę w jego ślady. Nigdy bym tego nie zrobił, ale wtedy wolałem być mu posłuszny. W końcu jak byłem mały bił mnie, gdy tylko chciał. 
       Pewnego dnia obudziłem się, a mój brat siedział już przy moim łóżku.
-Co tam mały? - zapytałem i zmierzwiłem mu włosy. Miał pięć lat i każdy go uwielbiał. Szczególnie Evan.
-Mama płacze - mama i płacz - to było niemożliwe.
-Chodź młody sprawdzimy co się dzieje.
        Zeszliśmy na dół. Mama rzeczywiście płakała, a ojciec chodził po pokoju zdenerwowany. 
-Co się stało? - zapytałem.
-Wypowiedzieli nam wojnę - opowiedział ojciec.
-Ale jak to?
-Normalnie idioto! - krzyknął. - Chcą nas wywieść!
-Nas wszystkich?
-Z tego domu tylko mnie, bo nie pochodzę z tego miasta.
-To ukryj się gdzieś może.
-Jak chcą to niech mnie wywiozą. Co mnie tu niby trzyma? - w takich chwilach go serdecznie nienawidziłem. Szczególnie za to, jaką krzywdę wyrządza takimi słowami mamie.
-Proszę, zrób jak mówi Patrick - wyszeptała moja rodzicielka.
-Nie. Poczekamy. W końcu mogę im się do czegoś przydać. Jestem prokuratorem!
        Za każdym razem gdy krzyczał Tom uciekał. Tak samo było i tym razem. Mama starała się uspokoić ojca, a ja pobiegłem za bratem. Znalazłem go pod łóżkiem w jego pokoju.
-Tom, nie bój się. On zaraz przestanie - cicho szlochał i kiwał głową, jednak cały czas nie wychodził ze swej kryjówki - Tom, wyjdź.
-Nie chcę. Boję się.
-Tom... - podałem mu rękę. Złapał ją i wyszedł. usiedliśmy obok siebie, a on cały czas ściskał moją dłoń.
-Coś nam się stanie?
-Nie młody - wysiliłem się na uśmiech - na pewno nam się nic nie stanie.
-Ale czemu tata się denerwuje?
-Ponieważ... Po prostu... - Jak powiedzieć pięciolatkowi, że właśnie wybuchła wojna i jego ojca chcą zabrać z domu i pewnie zamordować, tylko dlatego, że nie jest z tego miasta? - Tom, musisz zrozumieć, że czasem dzieją się rzeczy, które bardzo ciężko zrozumieć nawet mi. Tak jest teraz. Pewnie przyjadą po tatę dziś, albo jutro, a może nawet wcale. Ale nawet jeśli to wezmą go i przywiozą z powrotem - to było chyba moje najgorsze kłamstwo, ale młody chyba w nie uwierzył.
-Czyli tacie się nic nie stanie?
-Nie.
        Uśmiechnął się do mnie i poszedł bawić, a ja patrzyłem się na niego i doszukiwałem się czegoś, czego mnie brakowało, gdy miałem pięć lat. Wtedy już ojciec mnie bił. Za to, że jadłem za długo, że za krótko, że nie pościeliłem łóżka, że ... Powodów było wiele. Przestał rok temu, ale tego się nie zapomina. Na szczęście nigdy nie bił po miejscach widocznych, przez co mogłem zasłaniać siniaki. Tom miał szczęście. Był jego oczkiem w głowie. Nigdy nawet na niego nie krzyknął. To byłoby gorsze niż bicie mnie. Zdecydowanie gorsze.
        Cały dzień minął na na oczekiwaniu. Dawaliśmy sobie jakoś radę. Nikt nie przyjeżdżał  więc staraliśmy się, aby ten dzień był jak każdy inny. Byłem ciekawy co się działo z Kate i Evan, ale żadne z nich nie odbierało telefonów, więc nie miałem się jak z nimi skontaktować.
         Niestety kolejny dzień nie był już spokojny.
       

4 komentarze:

  1. Serio? Zabrali dziewczynie matkę... zero emocji. Chwilę później ona mówi, że prawdopodobnie ją ZABILI i wciąż żadnych emocji. Patrick: "W końcu jak byłem mały bił mnie, gdy tylko chciał." Zero emocji. Opisujesz rzeczy, które mają być uważane za straszne, okrutne, brutalne, ale bohaterowie reagują na nie płasko lub wcale. Nie zrozum mnie źle, sam pomysł na opowiadanie jest świetny i jak widać jestem dopiero na tym rozdziale, ale uderzyła mnie prostota w opisywaniu rzeczy, które bynajmniej do łatwych w życiu nie należą.
    Pozdrawiam,
    Allie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, jeszcze jedno przyszło mi na myśl. Dlaczego właściwie sugerujesz, że zabierali ludzi by ich zabijać? To bez sensu. Prawdopodobnie inspirujesz się mocno wydarzeniami II WŚ, ale sądzę, że choćby ze względu na wszystkie pokojowe ustawy między państwami w XXI wieku do czegoś takiego by nie doszło, a w każdym razie nie bez solidnego powodu. Zabijać kogoś tylko dlatego, że nie jest rodowitym mieszkańcem danego miasta? Ale oczywiście to tylko moje spostrzeżenia, być może to wszystko zostanie wyjaśnione w dalszych rozdziałach, które oczywiście zamierzam przeczytać ;) Pzdr.

      Usuń
    2. Ciężko mi trochę odpowiedzieć na ten komentarz, bo przeczytałaś tylko dwa rozdziały. Dodatkowo - dwa najgorsze, gdzie opisy emocji zwyczajnie leżą. Przyznaje to bez bicia.
      Jeśli chodzi o drugi rozdział. Jeśli byś przeczytała kolejne rozdziały, dowiedziałabyś się, że to wszystko dzieje się w latach 40. XXI wieku. Do tego czasu może się wiele zdarzyć i moim zdaniem, to że teraz obowiązują konwencje genewskie i wszystkie traktaty, ustawy i tym podobne, to nie znaczy, że wtedy jeszcze będą. Poza tym, świat się zmienia. Przyznam szczerze, że nie zdziwi mnie to, jeśli będziemy świadkiem kolejnego wydarzenia, typu II wojna światowa. Albo gorszego...
      Odnosząc się jeszcze do zdania, a właściwie pytania "Zabijać kogoś tylko dlatego, że nie jest rodowitym mieszkańcem danego miasta?". Jak pisałam, jest to tylko i wyłącznie jedno z wielu moich wyobrażeń i chyba jedno z łagodniejszych.
      Jestem ciekawa Twojej opinii po przeczytaniu reszty.
      Pozdrawiam, Awena II.

      Usuń
  2. 27 yr old Environmental Specialist Bar Viollet, hailing from Earlton enjoys watching movies like The Golden Cage and Surfing. Took a trip to Birthplace of Jesus: Church of the Nativity and the Pilgrimage Route and drives a Ferrari 250 LWB California Spider Competizione. kliknij tutaj teraz

    OdpowiedzUsuń