sobota, 9 marca 2013

7.


Kate

       Nie wiedziałam co się dzieje wokół mnie. Huk, dym, ogień walące się budynki. Nie wiedziałam co to. Stałam tam jak idiotka nie mogąc się ruszyć. Mijali mnie ludzie, którzy krzyczeli biegnąc. Wołali innych. Ktoś wpadł na mnie i o mało mnie nie wywalił. To takiego impulsu potrzebowałam. Biegłam razem z tłumem, próbując omijać odłamki szkła, kawałki murów. Nie trwało to zbyt długo, bo w pewnym momencie poczułam przeraźliwy ból w prawej nodze i upadłam. Kawałek muru odpadł i trafił akurat w nią. Nie mogłam się podnieść. Nikt mi nie pomagał. Próbowałam się czołgać, ale musiałam ciągnąć tę nogę. Wolałam na nią nie patrzeć. Nie chciałam widzieć czegoś przez co byłam słaba. Miałam być silna. Cały czas.
       W końcu ktoś wziął mnie na ręce.
-Zaniosę cię w bezpieczne miejsce - nie otwierałam oczu. Nie chciałam widzieć tego co się dookoła mnie działo. Wystarczyło mi, że musiałam tego słuchać. Te krzyki i płacz. To było okropne.
       Nie wiem po jakim czasie znaleźliśmy się w tamtym miejscu, ale od razu kilka osób przeniosło mnie do jakiegoś pokoju i położyło na stole. Opatrywali moją nogę. Co chwilę krzyczałam z bólu, a z moich oczu płynęły łzy. I tyle z mojego bycia silną. Nawet nie wiedziałam co z nią robili. Wiedziałam tylko, że jej nie odcięli. Szczęście? Oby.
       Po długim czasie moich krzyków, płaczu, bólu i ich staraniach, poczułam ulgę.
-Nie ruszaj się. Dostałaś leki przeciwbólowe. Zaraz przeniesiemy cię na salę wspólną - mówił lekarz. Chyba byłam tu bezpieczna. W końcu ich nie zbombardowali.
       Minęło kilka minut zanim ktoś przyszedł i przeniósł mnie. Ułożyli mnie na ziemi, na jakimś kocu, a pod głowę dostałam małą poduszkę. Dobre i to na razie. Nie zdąrzyłam się dobrze rozejrzeć po tym miejscu, gdyż podeszła do mnie Sandy.
-Kate, martwiłam się, że na prawdę tam zostaniecie.  Gdzie reszta? - jej radość nie była prawdziwa. Nie wyglądała na taką. Ale było mi to wtedy obojętne.
-Jestem sama - bardziej wyszeptałam. Ciężko było o tym mówić. - Gdzie trafiłam?
-Jak to? Do magazynu - teraz tylko musiałam czekać, aż będę mogła chodzić. Wtedy znalazłabym brata i mu powiedziała.
-To się nazywa szczęście - próbowałam się uśmiechnąć, ale przypomniało mi się, że pytała o resztę. - Evan został, Jane i Patrick nie wiem gdzie są. Prawdopodobnie nie żyją - łza popłynęła z mojego oka. Nie chciałam już być silna. Nie potrafiłam. Nie miałam po co.
-Przykro mi - w jej głosie nie było słychać żalu. Odeszła, a ja tępo wpatrywałam się w sufit, dopóki nie podszedł do mnie jakiś mężczyzna.
-Nie ufaj jej. Nie wyjdziesz na tym dobrze - odwróciłam głowę i spojrzałam na niego. Był blady, jego brązowe oczy wypełniał smutek, a twarz była posępna. Z jakiegoś powodu wierzyłam mu bardziej niż Sandy.
-Czemu?
-Wszyscy jej zaufaliśmy. Jej i innym.
-Ale ja nic nie rozumiem - trochę się zagubiłam. - Jakim im?
-Jak masz na imię dziecko?
-Kate.
-W takim razie Kate musisz mi wierzyć - powiedział i odszedł. - I tak się przekonasz skoro już tu jesteś.
-A jak mam się do pana zwracać? - zawołam za nim.
-Tato. Po prostu tato.
      Dalej leżałam jak w transie. Myślałam tylko nad tym co powiedział "tata" i nad zachowaniem Sandy. Nawet się nie przejęła. Czyżby nie było dla nie ważne nasze życie? Moje przemyślenia przerywało burczenie w brzuchu. Ciekawe, czy tu dają coś do jedzenia i kiedy. Dawali. Po kilku godzinach pobytu tu usłyszałam jak ktoś woła:
-Zbiórka przy okienku! Ustawić się w kolejności!
Szkoda tylko, że ja nie mogłam tego zrobić.
       Gdy już każdy odebrał swoją porcję, podeszła do mnie jakaś kobieta i zaczęła karmić. Bez słowa. Jedzenie było okropne. Jakaś papka nie wiadomo z czego. Co chwilę wykrzywiałam twarz.
-Uspokój się. Będziesz jadła gorsze rzeczy tutaj - skarciła mnie kobieta, a ja nie śmiałam już marudzić.
-Piątka ruszaj się! - krzyknął ktoś. Te numery były pewnie by nas zapamiętać. Byłam ciekawa jaki ja dostałam
       Wzięła miskę i odeszła, a ja po chwili bezczynnego leżenia znów poczułam ból w nodze. Próbowałam spać, ale ból, zimno i dalsze uczucie głodu nie pozwalały mi na to.

Evan

       Dokąd biec? Wszystko się wali. Ludzie padają na ziemię lub uciekają w popłochu. Bomby zlatują zbyt często by móc trzeźwo myśleć. Jakaś kobieta uczepiła się mojej nogi.
-Pomóż mi - wyszeptała, a zaraz po tym kawałek muru uderzył ją w plecy, a ja pobiegłem dalej. Nie zastanawiałem się. Już nie żyła. Nagle oprzytomniałem. Wiedziałem gdzie muszę biec. Jeśli tylko tam nie zamknięto bram... Biegłem jak szybko mogłem i wreszcie się tam znalazłem. Las. Nie ogrodzili go pewnie dlatego, że wiedzieli, iż ludzie tu nie uciekną. Jaki byłem głupi, że nie pomyślałem o tym wcześniej. Samoloty tu nie latały, patroli nie było. Pobiegłem bardziej w głąb  Zatrzymałem się dopiero, gdy zauważyłem mały zagajnik. Udałem się tam. Przebrnąłem przez zarośla i stwierdziłem, że mogę tu zostać. Kawałek ziemi otoczony drzewami i krzewami. Żadnego śladu, czyli nikogo nie było tu przede mną. Usiadłem                              i wsłuchiwałem się w odgłosy bombardowania, które za chwilę ucichły. Dopiero wtedy doszło do mnie, jak bardzo byłem przerażony. Bałem się o Jane, Kate, Patricka. Nie wiedziałem ile osób zginęło choć miałem świadomość, że dużo. A tamta kobieta? Była taka młoda. Mogłem jej pomóc, ale wolałem ratować siebie. A ona mogła mieć męża, dzieci, rodzinę, kogokolwiek kto na nią czekał. I co z tego skoro leżała już martwa, tylko dlatego, że jej nie pomogłem! Uspokoiłem się dopiero wtedy, gdy stwierdziłem, że jestem względnie bezpieczny. Zostało mi tylko zaplanować powrót Jane i Patricka. Tylko jak? Nie znałem nikogo ze służb w czasie normalnym, a tym bardziej teraz. W pojedynkę też nie byłem w stanie. Mogłem szukać. Ale nie wiedziałem kto może być godny zaufania i kto by zaryzykował. Partyzantka się pewnie nie organizowała. Ruch oporu też. Gdybym nie pozwolił jej wtedy pobiec. Gdybym ją zatrzymał. Byłaby wtedy ze mną. Nawet tutaj. Wszyscy bylibyśmy. Leżałem i obarczałem się winą za ich zatrzymanie. Za ucieczkę Kate. I za swoją niemoc. I bezsilność. I głupotę. Byłem ciekawy co dzieje się poza granicami. Ale skąd mogłem to wiedzieć. Była zima. Byłem w lesie. Miałem tylko trochę jedzenie, jakąś broń i zero pojęcia jak przetrwać. Nie potrafiłem polować. Zresztą, mogłem polować jedynie na jakieś pojedyncze ptaki, bo wątpiłem, żeby były tam jakieś inne zwierzęta. Ale mogły w końcu mieć wściekliznę, czy jakąś inną chorobę. A skąd ja bym wziął leki? Miałem tylko szczęście, że niedaleko było małe jeziorko. Miałem chociaż wodę, bo ewentualnych ryb i tak nie umiałem łowić. Cywilizacja jednak poszła w złym kierunku skoro nie potrafiliśmy już nic oprócz polegania na wiedzy zdobytej w danej chwili z internetu. Jeszcze kilka dni temu wcześniej było to proste, ale wojna zabiera wszystko. I teraz jesteśmy tylko durniami, którzy muszą stawić opór nie wiedząc nawet jak.
       Przejrzałem rzeczy, które zabrałem i na szczęści zauważyłem śpiwór i zapalniczki. Ten cienki kawałek materiału miał mi pomóc zatrzymać ciepło w nocy, która zbliżała się nieuchronnie. Na szczęście, mimo zimy, nie było śniegu, więc nazbierałem drzewa i rozpaliłem ognisko. Chociaż tyle, co umiałem. Zgarnąłem wszystko z powrotem do plecaka, położyłem się obok ogniska trzymając swój "bagaż" w rękach, przykryłem i usnąłem.

Jane

        Pierwsza fala prądu, mój krzyk i uderzenie pięścią w twarz. Druga fala prądu, mój krzyk i uderzenie pięścią znowu w twarz. Trzecia fala prądu, mój krzyk i... I nagły spokój. Otworzyłam oczy i stwierdziłam, że nadal znajduję się w tej dziwnej sali. Moje ciało już było obolałe.
-Jestem gen. Dragh - to był ten sam, na którego wpadłam. - Panno Fanick, myślę, że będzie pani ze mną szczera.
-Ale w jakiej kwestii?
-Każdej. Po pierwsze przedstaw się.
-Fancy Trust - skinął palcem, a od razu przed mną stanął młody strażnik, którego pięść powędrowała                 w moim kierunku.
-Miałaś być szczera.
-Jestem - tym razem kopnięcie w brzuch.
-Dlaczego sfałszowaliście dokumenty?
-Nic nie fałszowaliśmy - teraz prąd.
-Jeszcze raz. Dlaczego fałszowaliście dokumenty?
-Nic takiego nie robiliśmy - uderzenie w twarz. Krew zalała moje prawe oko.
-W takim razie jeszcze jedno. Chcesz żyć?
-Tak.
-W takim razie współpracuj - ostatnia fala prądu, ale o mniejszym natężeniu. Strażnik odpiął mnie i zawlókł do nasze celi, po czym rzucił na podłogę. Gdy tylko zamknął drzwi podszedł do mnie Patrick, wziął mnie delikatnie na ręce i położył na naszych kurtkach, po czym zaczął przemywać moje rany.
-Auć...
-Ciii. Zaraz będzie po wszystkim.
-Skąd mamy wodę?
-Przynieśli nam wiadro - podniosłam głowę chcąc je zobaczyć, ale Patrick od razu mi przeszkodził.
-Leż spokojnie. Jak cię opatrzę, będziesz mogła się podnieść.
       Leżałam więc spokojnie cały, czas patrząc na niego. Był taki skupiony, ale widziałam ból w jego oczach. Starałam się nie okazywać bólu, ale było to trudne. I tak by mi nie uwierzył. W sumie jak każdy widząc mnie wtedy. Szczególnie bolały brzuch po kopnięciu i nadgarstki oraz kostki. To tam byłam przypięta i stamtąd płynął prąd. Zresztą, nie mogę powiedzieć, że moja twarz była w stanie idealnym. Gdy skończył, nie byłam w stanie się ruszyć. Po prostu leżałam obserwując go jak odstawia wiadro dalej, próbuje pomóc mi napić się, a potem chodzi po celi i zastanawia się nad czymś. Gdy chciałam się go zapytać o czym myśli, drzwi się otworzyły i wszedł jakiś strażnik kładąc na ziemi tacę z dwoma małymi talerzami. Kiedy wyszedł, Patrick wziął jeden z nich oraz łyżkę, usiadł koło mnie i zaczął mnie karmić. Było mi ciężko, ale nie chciałam aby martwił się jeszcze bardziej. Pierwsza łyżka była jeszcze znośna. Druga już gorsza. Trzecią przełykałam kilka razy. Przy czwartej zwymiotowałam. Spojrzał na mnie, a w jego oczach było jeszcze więcej bólu                   i zmartwienia. Nie chciałam. Tak cholernie tego nie chciałam. Ale nie mogłam inaczej. Nasączył jakiś kawałek materiału wodą i obmył mi twarz i obrócił na plecy.
       I wtedy usłyszeliśmy huk. Jeden, drugi, trzeci. Bomby. W celi nie było okien więc nie mogliśmy zobaczyć co się dzieje. Te odgłosy jednak były dość dziwne. Brzmiały jak przytłumione.
-Myślisz, że coś nam się stanie? - zapytałam.
-Nie sądzę - nie był pewny. - Prawdopodobnie znajdujemy się pod ziemią.
-Jak to?
-Pamiętasz jak kilka lat temu budowali u nas sieć schronów? - kiwnęłam głową, że pamiętam. - No właśnie. Pewnie wykorzystali to i zrobili z niej więzienie.
       Mogła to być prawda, bo nie było żadnego alarmu, nikt nie przyszedł nic wyjaśnić.
-Patrick, oni nie zginą prawda? - na to pytanie nie miał odpowiedzi. Spojrzał tylko na mnie i w jednej chwili nasze oczy wypełniły się łzami. Z bezsilności, bólu, strachu. Oczyścił tylko podłogę z moich wymiocin, położył się obok mnie, a ja przytuliłam się do niego i nie odzywając się do siebie, oczekiwaliśmy końca pierwszego bombardowania naszego miasta podczas tej wojny.
       Dłużyło się ono strasznie, ale w końcu dobiegło końca. Nikt nie przyszedł nam czegoś coś o nim powiedzieć, zobaczyć, czy coś się nie stało. Nic, kompletnie nic. Żadnej reakcji z ich strony. Tylko Patrick bez słowa wstał, usiadł przy drzwiach i jadł tę papkę. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Może to                   i lepiej. W mojej głowie pojawił się obraz Evana. Uśmiechniętego, pełnego radości, zawsze patrzącego na świat z optymizmem. Miałam nadzieję, że żyję. Inaczej wszystko straciłoby sens. O Kate też się martwiłam, ale ona miała w sobie coś takiego, że zawsze było się pewnym, że wygra, przetrwa, za wszystkim sobie poradzi. Z tymi myślami zasnęłam.

Patrick

       Gdy się obudziłem, jej już nie było. Domyśliłem się, że wzięli ją na przesłuchanie. Oby tylko byli dla niej w miarę łaskawi. Siedziałem, wstawałem, chodziłem po celi. Cały czas myślałem o Jane. O mojej małej siostrzyczce. Usiadłem w kącie i czekałem, aż ją przyprowadzą.
       Wreszcie otworzyły się drzwi, ale wszedł strażnik z wiadrem wody, a drugim pustym. Postawił je                     i oznajmił:
-Używajcie wody racjonalnie. Nie myślcie sobie, że będziecie ją dostawać od tak sobie. Z drugim też obchodźcie się rozsądnie. Nie będę wynosił codziennie waszych odchodów. Jeszcze tego brakowało - wyszedł. Miałem wrażenie, że traktują nas tu ja jakieś bydło, ale po co? Co by to dało. Waliłem tylko pięściami w podłogę z bezsilności.
       Wtedy drzwi otworzyły się i strażnik wepchnął Jane. Była w stanie tragicznym. Zalana krwią,                       z mnóstwem siniaków, zgięta w pół. Podszedłem do niej, jak najdelikatniej wziąłem ją na ręce i położyłem na naszych kurtkach. Od razu zacząłem przemywać jej rany.
-Auć.
-Ciii - chciałem ją uspokoić. - Zaraz będzie po wszystkim.
-Skąd mamy wodę?
-Przynieśli nam wiadro - podniosła głowę aby je zobaczyć, ale szybko jej w tym przeszkodziłem. Chciałem żeby po prostu leżała
-Leż spokojnie. Jak cię opatrzę, będziesz mogła się podnieść.
       I leżała. Na jej twarzy cały czas pojawiał się grymas bólu, ale patrzyła na mnie i nie spuszczała ze mnie wzroku nawet na chwilę. Po przemyciu, było trochę lepiej, ale i tak wyglądała okropnie. Odstawiłem wiadro i chodziłem po celi w kółko. Z jednego kąta w kąt. Miałem ochotę zabić tych skurwieli. Mogą robić co chcą ze mną. Zniosę to. Niech mnie biją, poniżają, rażą prądem, podtapiają i co jeszcze przyjdzie im do głowy. Ale niech zostawią Jane w spokoju. I niech nam powiedzą o co chodzi.
       Gdy strażnik przyniósł nam jedzenie, a raczej mizerną porcję szarej papki, która miała je przypominać, od razu wziąłem talerz i łyżkę i zacząłem karmić Jane. Nie szło mi to za dobrze. Widziałem, że jest jej ciężko, ale nie jadła odkąd tu jesteśmy. Przy czwartej łyżce zwymiotowała. Miałem ochotę płakać. Najchętniej bym to zrobił, ale to by ją tylko dobiło. Złapałem jakiś kawałek materiału i obmyłem jej twarz.
       I się zaczęło. Jedna bomba, druga, trzecia i tak cały czas. Ale po tym dziwnym huku mogłem się domyślić jednego. Byliśmy pod ziemią.
-Myślisz, że coś nam się stanie? - zapytała Jane.
-Nie sądzę. Prawdopodobnie jesteśmy pod ziemią - i na jej twarzy od razu pojawił się strach. Bała się przebywać pod ziemią, ale nikt oprócz mnie o tym nie wiedział.
-Jak to? - zapytała, a ja wyjaśniłem jej, że według mnie znajdujemy się w schronach, które budowali kilka lat temu.
-Patrick, oni nie zginą prawda? - i tym mnie zagięła. Skąd mogłem wiedzieć? Cały czas martwiłem się o nią                i o nich, ale wolałem nie myśleć, że zginą. Chyba bym tego nie wytrzymał. Spojrzałem na nią i moje oczy wypełniły się łzami. Jej też. Oczyściłem podłogę z jej wymiocin i położyłem się obok. Przytuliła się                           i czekaliśmy na koniec.
       W końcu nadszedł. Wstałem i poszedłem zjeść swoją porcję papki. Siedziałem tak pod drzwiami                   i starałem się, przybrać maskę obojętności. Miałem w sobie za dużo złości, żalu, strachu, bólu. Nie mogłem ich pokazać. Kiedy skończyłem Jane już spała. Usiadłem obok niej i modliłem się. O siłę i wytrwanie. Dla mnie, dla niej, dla nich, dla innych. Nadal nie wiem do kogo lub czego się modliłem. Nie było mi to potrzebne. Spędziłem tak cały czas, dopóki się nie obudziła.



Ach wreszcie. Jakoś ciężko mi było to wymyślić. Nie wiem czemu. No nic. To jakiś pomysł z aplikacją,                     o której mówiłam w poprzedniej notce?

13 komentarzy:

  1. O w końcu się doczekałam. Od jakiegoś czasu obserwuje tego bloga i widać, że robisz postępy ;) Oby tak dalej! Jak na razie cudo!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Podziwiam Cię, że to wszystko piszesz na telefonie. Ja bym tak nie mogła. Niestety znam tylko jedną aplikację na Androida i jest to właśnie aplikacja Bloggera.
    Co do rozdziału, to podoba mi się i przyjemnie się go czytało. Mam już pewne domysły, co się tyczy Sandy, ale się z nimi dzielić nie będę ;). Zobaczę, co napiszesz. :)
    Czekam na kolejny.
    Pozdrawiam, Allz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem jestem za leniwa, aby o 3 nad ranem włączyć kompa i coś napisać. ;) No nic. Szukam nadal. Mam nadzieję, że jednak cię zaskoczę z Sandy.;)

      Usuń
  3. Bardzo, bardzo fajny rozdział <33
    Czekam na kolejne <33

    OdpowiedzUsuń
  4. Super :D może trochę niepotrzebnie opisywałaś to i ze strony Patricka i Jane, bo sytuacja w sumie się powtarza, ale pomijając to, naprawdę fajny rozdział ^_^

    OdpowiedzUsuń
  5. Na prawdę świetne, podoba mi się jak piszesz. Czekam z niecierpliwością na dalsze części :) dziękuję za poprawę nastroju :P Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Przeczytałam znów wszystkie rozdziały i jest jeszzce lepiej niż wcześniej (o ile w ogóle to możliwe ^w^). Nie wiem, ile jeszcze pochlebst mam wymyślać więc powiem prosto - jest bosko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez ciebie wpadnę w jeszcze większy samozachwyt niż do tej pory. XD ale dziękuję. ^^

      Usuń
    2. Strasznie mnie ciekawią losy Kate i Jane&Patrick ^^
      Evan jest dla mnie jakąś szarą postacią - trwa wojna a on cały czas kontempluje nad tym, czy na prawdę kocha J. :D

      Usuń
    3. No bo postać Evana jest odwzorowaniem pewnego człowieczka, którego znam i który właśnie się tak zachowuje. Jeszcze nie dostał porządnego kopniaka, dlatego musi zostać taki mdły. Ale już planuje coś dla niego, bo już za długo nic konkretnego nie robi. :p

      Usuń
    4. No ja myślę! Zapewne ten jego przyjaciel go zdradzi :D
      Może jakieś tortury? Mnie najbardziej przeraża wyrywanie paznokci O.O

      Usuń
    5. W takim razie wyrywanie paznokci zapewnione. :D
      Wiesz, ja tu już zaplanowałam bardzo wyrafinowane przesłuchania. :p
      A tego Bradleya wymyśliłam spontanicznie i nie wiem jeszcze co z nim zrobię. ^^

      Usuń
  7. Serio Ty to piszesz na telefonie :O jakim cudem!?

    OdpowiedzUsuń